F300 M/S 006: Lidia padła

Nauka i postęp. Rosyjska mozaika z poł. XX wieku
Lidia battery down. Kod awarii: 3030984. Komunikat, do: wszyscy pracownicy; bez: praktykanci. Lidia battery down. Unieruchomienie.
– Auto. Tu Ator. Restartuj na 3… 2… 1…
BŁĄD
– Marko, zrób jakieś obejście! – wrzask Atora wypełnił całą maszynownię.
– Czekaj, Ator. Dobra. Wprowadzam. Uwaga… Poszło! – Marko
BŁĄD
– No co za szajs niechromowany – Ator kopnął ze złości w dolną osłonę panelu kontrolnego.
– WYluzuj młody. Może rozsyp kryształki? – zaśmiał się Mels.
– Żartowniś z ciebie. Lepiej znajdźcie mi z Markosem jakieś rozwiązanie, bo znów Lidia nam padła.
– Dobrze, czy możesz przełączyć na manual? – zapytał spokojnym głosem Mels.
– Na co?! – fuknął Ator.
– No na ręczne sterowanie, chłopie, czy was już gówniarzy niczego nie uczą w tej akademii? Lecicie na samych automatach?
(sapnięcie)
– Mels, odwal się, dobra?! Już mam dosyć tego, że w kółko się wszyscy mnie czepiają, że jestem taki młody. Może jeszcze wypomnicie mi mojego ojca, co?
(łup)
– Co tu się dzieje? – huknął Stary Wiess wchodząc do maszynowni.
– Mels wkurzył Atora – wyjaśnił Marko luzując zaczepy głównej magistrali dostępowej.
– Kim był w zasadzie jego ojciec? – Mels wycedził przez zaciśnięte na regulatorze zacisków zęby.
– Ach, długa historia… No, ale dobrze, dobrze, lepiej powiedzcie, co my tu mamy, dziewczynki? – zmienił temat Wiess.
– Kolektory nie chcą się zsynchronizować, technicy dokręcali panele i poprawiali cały osprzęt na zewnątrz, bo myśleliśmy, że może coś się poluzowalo…
– Eeee, te nowe statki. Tu się nieustannie coś luzuje i klapa. Jak lataliśmy na wschodnią barierę z tym starym pierdołą Lewkunem, to wszystko było poluzowane i działało… Szkoda gadać.
– No tak, ale to jest nowa technologia – kiwnął głową Mels.
– Ja wiem, Mels, że wy jesteście oddanym i wiernym wyznawcą postępu…
– Postęp, nieustanna zmiana ku lepszemu, znaczy ewolucja, prowadzi nas ku świetlanej przyszłości!
– Oczywiście, Mels, widzę właśnie jak nas prowadzi. Coś się poluzuje i już tkwimy w dryfie jak te panienki na bramie przy stoczni Psamanthe.
– Ale nie znamy jeszcze przyczyn usterki. Program skanujący nic nie wykazał. Może wystarczy twardy reset. Pstrykniemy zaraz manualnie i już, o. Proszę…
(trzask, strzyk, buczenie)
Lidia battery down. Kod awarii: 3030984. Kod awarii: 3030992. Kod awarii: 3031027. Kod awarii…
– Przepraszam, mogliby mi panowie opowiedzieć co tu się dzieje? – zapytała Nika Brassel
– Proszę stąd wyjść – jak spod ziemi wyrósł porządkowy Gilson.
– Jak to?!- obruszyła się dziennikarka.
– Nie może tu pani przebywać! – stanowczo oświadczył służbista.
– Ale ja chciałabym wiedzieć więcej!
– Co wiedzieć? – chłodno zapytał Gilson.
– No w ogóle dlaczego nie możemy lecieć dalej, dlaczego stoimy, co to za usterki
– A po cóż to pani wiedzieć?
– Ja muszę.
– Nic pani nie musi.
– Ale…
– Nie ma ale, proszę wrócić do kajuty.
– Mam prawo wiedzieć, jestem z prasy!
– Do widzenia…
(Trzask, syk… Stuk, szur, stuk, szur)
– Panienko Brassel, co pani tu robi?
– Nic.
– A co to za niemiły ton, coś się znowu stało?
– Jakie “znowu”… Było inne?! Panie bosmanie…
– No właśnie, ostatnio panienka tak czmychnęła jak niepyszna, a teraz to.. No mówiłem, odpocząć, przyjść do mnie na mostek, posiedzieć, a nie miotać się po tym pokładzie.
– No ale ja nie rozumiem i chcę się dowiedzieć dlaczego?
– Dlaczego co, panienko?
– Dlaczego wszyscy mnie tylko przeganiają, dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć co się dzieje, wszyscy się uśmiechają, albo warczą.
– Jacy wszyscy, co się działo?
(smark)
– No bo, ja potem poszłam…
– Kiedy potem?
– No po tym, jak z Panem rozmawiałam, poszłam jeszcze, chciałam porozmawiać z Panią kapitan.
– Ech, wy młodzi…
– No i w ogóle, wszyscy powiedzieli, że mam sobie iść, najpierw byłam tu wysyłana z honorami, że super, że hej, młoda, obiecująca autorka, taki temat. W redakcji nie chcieli potem moich materiałów. Nikt z Ziemi nie chce się do mnie odzywać! Wszyscy mówią, że to już nie jest ważne, że tutaj się nic takiego nie dzieje. A całe przygotowania to tak, nakręcali i w ogóle. I jeszcze mówią, że tam się coś wydarzyło, a my nawet nie wiemy co. Mogło wszystko wybuchnąć i w ogóle, Ziemi już nie ma…
– Spokojnie, spokojnie,
– Co spokojnie?! Jak spokojnie?! A może tu też coś wybuchło? Może my już jesteśmy na skraju zagłady, tylko wszystkich nas uspokajają, żeby nie było buntu, mamy pokornie wkraczać w śmierć!
– No już, już, może strzał z księżycówki?
– Nie, dziękuję, nie stosuję aplikacji odurzających!
– No dobrze… a teraz, panienko Brassel, proszę oddychać powoli i głęboko. Tylko nie za głęboko, bo mi pani odleci na tlenowym haju. Proszę mi powiedzieć, jak długo trwał pani najdłuższy lot?
– To nie ma znaczenia, ja przecież zbieram opowieści…
– Jak długo?
– Pięć tygodni.
– A mój najdłuższy lot bez wychodzenia ze statku trwał cztery lata. Cztery lata w puszce. Gorzej niż w więzieniu, bo ich tam albo usypiają, albo mrożą, albo zaganiają do pracy w innych sektorach. I wie pani czego mnie te cztery lata nauczyły?
– No?
– Że najwięcej w tych naszych podniebnych eskapadach jest zwykłej nudy, którą z rzadka przerywają mało spektakularne dramaty. Tu nie ma magicznych stworzeń, nawiedzonych maszyn, nie ma duchów biegających po pokładzie ze śmiechem. Ani morderczych wirusów zmieniających naszą świadomość. Nie ma wielkich wybuchów. Jest zmęczenie, frustracja, codzienny znój i nuda. Rdza w zbiornikach i przetarte kable. Rozpadamy się po cichu. Prawdziwe porażki nigdy nie są tak spektakularne, jak pokazują to w głównym strumieniu Okeanum. Z resztą… Pani powinna wiedzieć. W końcu to wy kreujecie obraz świata. Wy go budujecie, nasycacie kolorami. My tylko wykonujemy swoją robotę. Wszyscy jesteśmy pionkami…