F300 M/S 005: Perfekcja

źródło: NASA
Pierwsza Graniczna nadal pozostawała jedyną prędkością, jaką “Skoczkini” skłonna była utrzymywać. Monotonne buczenie świadczące o tym, że F300 z całą swą ożywioną i zmechanizowaną zawartością nie zapadła jeszcze w letarg wywołany bezczynnym dryfem, zaczynało przyprawiać młodszych członków załogi o ból głowy.
Tymczasem pewna wyjątkowo zbłąkana dusza stała przy śluzie prowadzącej na mostek kapitański niczym sierota i wykonywała powtarzalny ruch ręką.
Pik. Klik. Szur. Pik.
Klik.
Szur. Pik…
Niby człowiek, a zachowuje się jak dobrze zaprogramowany automat.
Śluza ani drgnęła mimo przytknięcia karty dostępu.
Jeszcze raz.
Szur. Pik. Klik.
Nic.
Jeszcze raz.
Szur. Pik. Klik.
Nadal nic.
Tymczasem w wąskim korytarzu pojawił się jeden z tych anonimowych, wiecznie milczących nawigatorów.
– Wpuści mnie pan? – spojrzała błagalnie, odgarniając nieustannie opadające jej na twarz kosmyki włosów.
– A pani to kto? – zapytał nie kryjąc odrazy wywołanej koniecznością bezpośredniego kontaktu z inną formą życia.
– Ja tutaj pracuję – wyjaśniła przekrzywiając lekko głowę i uśmiechając się, może nawet nieco zbyt głupkowato.
– Przykro mi – powiedział takim tonem, że nawet kawałek plastiku zrozumiałby, iż wcale nie jest mu przykro.
– Nie kojarzę Pani.
– Nika Brassel, reporterka Trybuny, pracuję nad serią reportaży z misji Poznanie, jeszcze niedawno byłam tu u was, w środku, proszę…
– Procedury zabraniają. Nie mogę – odparł chłodno.
– Ale ja przecież już byłam tam w środku, przecież, halo, ej, człowieku, no…
Nawigator delikatnie wsunął się przed kobietę i blokując ją swoim ramieniem przytknął kartę. Śluza syknęła odsłaniając ciemne wnętrze mostka. W oddali widać było panią kapitan.
– Halo! – krzyknęła desperacko Nika Brassel.
Kapitan Kalla Mosdef spojrzała w jej stronę. Jej twarz pozostawała jednak niewzruszona. Po chwili kobieta odwróciła wzrok, a śluza zamknęła się z sykiem pochłaniając we wnętrzu mostka kapitańskiego młodego Nawigatora.
Młoda dziennikarka wymierzyła nieudolnie cios pięścią w czytnik kart.
– To nic nie da – dobiegło z tyłu.
Nika aż się skuliła w sobie. Nie spodziewała się, by ktokolwiek mógł być świadkiem tego nieudolnego aktu frustracji.
– Śluza jest tak skonstruowana, że uderzanie częścią w czytnik niczego nie zmieni, proszę mi zaufać, jestem z ekipy technicznej – rzekł mężczyzna.
– O! To może pan mi opowie, co tu się właściwie zadziało? Dlaczego nie ma kolejnego przejścia? – ożywiła się
– Jasne, z radością opowiem! Niech pani wpadnie za chwilę do mesy. Będziemy tam jeść naszą obiadokolację.
– Myślałam, że już dawno po posiłku.
– Dla kogo po, dla tego po. Zapraszam.
– A jak się pan w zasadzie nazywa?
– A co to panią tak zainteresowało? A może wcale pani nie chodzi o statek i lot, tylko o mnie, co? – uśmiechnął się zawadiacko.
– Pffffff – westchnęła kobieta i stanęła w zawadiackiej pozie biorąc się pod boki – Chcę wiedzieć, o kogo pytać w razie czego.
– Marian. Tyle wystarczy.
*
Mesa była wyjątkowo tłoczna. Pomieszczenie, które już przy obecności ośmiu osób sprawia wrażenie przepełnionego, teraz najwyraźniej pękało w szwach. Mimo gwaru słychać było donośne rzężenie urządzeń filtrujących, które najwyraźniej miały już dość wrażeń na dziś., Wilgotność i temperatura mieszanki tlenowej były tu zdecydowanie wyższe niż w innych sektorach statku. Nika stanęła tuż przy otwartej śluzie czując na plecach lekki powiew powietrza i przyglądała się uważnie starając się wypatrzeć człowieka, który ją tu zaprosił.
Najwyraźniej jednak jeszcze go nie było. Stanęła więc przy tablicy z kawowymi saszetkami i zajęła się odczepianiem dobrze przysztauowanego pojemnika. Tymczasem za jej plecami toczyła się ożywiona dyskusja.
– Wszystko robi uczciwie, ja wam mówię, nie wiem, nie rozumiem jak tu trafił.
– Że niby my to źle robimy?
– Oj daj spokój. Nikt nie robi jak on.
Nika dyskretnie stanęła bokiem tak, by w lustrzanej powierzchni grodzi chłodniczej lepiej widzieć rozmawiających. Prym w dyskusji wiódł krępy osiłek o bladej twarzy z nieco archaiczną czapką zabawnie odginająca mu uszy na boki. Wokół niego siedziało pięciu facetów, przy czym większość zajęta była zajadaniem rosołu. Tego samego, o który kilkaset minut temu walczyła kuchmistrzyni Klara Petrauskas.
– No, ej, ty, słuchaj tego, ostatnio na wieży zaczęło jeździć dwadzieścia śrub… – kontynuował mistrz opowieści.
– …Ale, że go w stoczni nie wzięli… – rzucił od niechcenia brodaty facet w okularkach.
– Dobra, mordo, przestań, słuchaj teraz tego. No i te śruby jeżdżą. I ten bierze, zakłada skafander, zapina sobie narzędzia i markery. Ja mu mówię “zostaw to typie, idź do generatora, ja dokręcę, ty już się dzisiaj narobiłeś z tymi kasetonami”, a wiecie co on na to?
– Żżżżże sam dokręci – mruknął wciąż pochylony nad tacką facet o rzadkich włosach, z blizną znaczącą mu połowę czoła. Ledwie skończył mówić sięgnął po alkofiolkę.
– No właśnie! On się na mnie patrzy tak, jak tylko potrafi on, i mówi mi, jakbym chciał jego kobietę normalnie wyrwać, czy coś. “Ja tu swoje śrubki dokręcę” mówi mi. Kurde, No i naciągnął hełm i poszedł.
– Nie no, bez gadania, on o kręceniu śrub wie wszystko, wszystkie ma obmalowane, symbolami oznaczone. Od razu widzi, która się ile ruszyła. Która taka, która już do zmiany. Ja go szanuję – odezwał się siedzący przy końcu blatu młodzik, który ani na moment nie przestawał bawić się latarką.
– Szzzanuję typa – powiedział ten z blizną.
– No, ej, bo to jest tak, że jedni są od szóstek, drudzy od turbin, a jeszcze inni od niczego… – rzekł autorytarnie szpakowaty mężczyzna, który dotąd nie odezwał się ani słowem.
I właśnie wtedy Nika poczuła klepnięcie w prawą łopatkę. Podskoczyła krztusząc się lekko i natychmiast odwróciła się twarzą do żartownisia, który postanowił zrobić taki numer. Chęć mordu szybko jednak zastąpiona została mieszaniną ciekawości i niecierpliwości.
– Więc przyszła pani, ha! Czyli pani zależy! – zaśmiał się Marian. Dopiero teraz dziennikarka zauważyła jak wysoki był człowiek, który w tak bezczelny sposób bierze ją pod włos.
– No jestem – na wszelki wypadek dziennikarka postanowiła sięgnąć po najchłodniejszy ze wszystkich swych tonów głosu.
Tymczasem Marian zwrócił się do mężczyzn siedzących przy stole.
– Poznajcie moją cudowną, nową koleżankę, panią Nikę Brassel, dziennikarkę Trybuny – ukłonił się teatralnie, zamaszystym gestem wskazując drobną kobietę o blado-turkusowych włosach.
– Dlaczego kłamiecie? – Nika poczuła na sobie wzrok młodego brodacza w okularach.
– Ja nie kłamię! – krzyknęła.
– Ale ta sała wasza Trybuna, ona kłamie, ona w szysiu słowa prafdy nie powiesiałaaaa – facet z blizną uniósł się raptownie i opadł ciężko dłońmi o blat.
– Aleksy, chodź, Stefen i Thomas zaprowadzą cię może do wyra, boś się chłopie zmęczył chyba… – Marian próbował załagodzić sytuację i znaleźć szybkie rozwiązanie.
– Pani wybaczy koledze, zmęczył się…
– A ja może wyjaśnię, no bo ja już nie pracuję w Trybunie.
Nika spuściła wzrok i odsunęła się nieco od towarzystwa.
– To chyba dobrze – ocenił Marian.
– Nie wiem. Jeszcze to do mnie nie dotarło, wie pan? – kobieta ściszyła nieco ton głosu.
– To co pani teraz robi? – zainteresował się mężczyzna.
– Teraz… no tak dla ludzi bardziej, ja po prostu lubię, ja już tak mam. I w zasadzie… no co ja innego mam do roboty?
– Jasne, jasne.. .to co chciałaby pani wiedzieć?
– Dlaczego nie ma następnego przejścia? Dlaczego wciąż dryfujemy…
– A skąd w ogóle pomysł, że mieliśmy teraz skakać dalej?! – Marian nie krył zdumienia.
– No… byłam dzisiaj w kuchni… no i tam. Oni tam mówili, że ten rosół i to wszystko – Nika wskazała tacki z jedzeniem.
– A… fakt… No dobrze, widzę, że przed panią to już nic się nie ukryje…Chodzi o nasze kasetonowe kolektory – mężczyzna rzekł to takim tonem, jakby po tym stwierdzeniu wszystko miało stać się natychmiast jasne.
– Co z nimi?
– Widzi pani, nasz statek jest tak skonstruowany, że kasetony rozmieszczone na sporej części powierzchni naszej “Skoczkini” spełniają podwójną funkcję. Ochronna i zasilającą…
– …Ale, że jak? – Nika czuła się coraz głupsza.
– No normalnie. Tak czy inaczej, okazało się, że mamy tu jakąś wadę i nie dość że śruby, którymi przymocowano wieże podtrzymujące kasetony nieustannie się luzują, to jeszcze część nitów puszcza, a same kasetony są, delikatnie mówiąc, niedopasowane. Widzi pani, one powinny do siebie idealnie przylegać, a tutaj są dopchnięte na wcisk. Problem polega na tym, że cała ta sytuacja umknęła chyba urzędnikom i inżynierom technikom dokonującym odbioru, albo… albo ujawniła się dopiero po pierwszym przejściu – Marian podszedł do chłodni i zaczął przerzucać fiolki z napojami.
– No i co teraz?
– No nic, mamy troszkę czasu, bo jak tylko nasza ekipa odetchnie, zarzucamy skafandry i do roboty…
– Czy to nie jest jakiś absurd, że nowy statek dla tak ważnej misji ma takie usterki? – zaczęła zastanawiać się na głos Nika. Tymczasem tuż obok stanął ktoś jeszcze.
– Droga pani! – huknął znajomy głos bosmana Levkuna. Nika aż się skuliła, zaś Marian natychmiast się skłonił i ruszył, mimo błagalnego spojrzenia dziennikarki, za swoimi kolegami z zespołu technicznego. Bosman Levkun tymczasem czuł, że nie może zmarnować tej okazji.
– Jeśli się pani rozejrzy, dostrzeże dość szybko, iż nie ma na tym świecie rzeczy doskonałych. Nie chcę wyjść na wywrotowca. Ja się po prostu już napatrzyłem… Nieważne – bosman Levkun machnął ręką i kontynuował swój wywód.
– Otóż zwyczajnie, nawet, a może zwłaszcza, te przygotowywane z rozmachem projekty, jak choćby nasza misja w ramach Poznania, mają mnóstwo ukrytych usterek.
– Dlaczego? Jak?! Nie rozumiem…
– Ale czego tu nie rozumieć, panienko… czego? – Bosman wykonał charakterystyczny gest dociskając ukryty w opasce owiniętej wokół nadgarstka podajnik substancji stymulującej.
– Nie rozumiem jakże to tak, że wysyłają nas w cholerę daleko! halo! Wszystko powinno być super dopracowane, przecież stocznia na Psamanthe cieszy się nieposzlakowaną opinią! Przecież.. przecież…
– Ależ droga panienko Brassel, proszę się nie unosić. Proszę zwyczajnie zadać sobie pytanie, skąd ta opinia się wzięła? Z Trybuny?
Nika fuknęła groźnie, ale nawet to nie uchroniło jej przed narastającym poczuciem paniki. A co jeśli…
– … Panienko Brassel. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje.
– Czyli co? Ten cały bajerancki stateczek to tylko kupa szmelcu?! – ton głosu dziennikarki zaczynał brzmieć histerycznie.
– Wypraszam sobie. Nasza “Skoczkini” to perełka, jest wspaniała. Już dawno nie latałem na jednostce, która ma w sobie tak duży pierwiastek doskonałości. Proszę zwrócić uwagę na te kształty. Proszę kiedyś przyjść do mnie na mostek i spojrzeć w dal, tam, gdzie kierunek wyznacza nam kapsuła z keplerańskim napędem przejściowym. Proszę posłuchać, jak ona mruczy. Proszę dostrzec z jaką lekkością prujemy przez bezwzględne dla nas otoczenie. Proszę sobie przypomnieć, że jeszcze sto lat ziemskich temu nikt nie myślał o tym, iż garstka ludzi i wysłannik z zupełnie innej planety, wyruszy wspólnie na misję, której celem będzie spotkanie z kolejną obcą cywilizacją. Proszę sobie sprawdzić, czym dla antycznych Greków były ideały i dlaczego nigdy nie powinno się osiągnąć spełnienia. Wreszcie proszę zdać sobie sprawę z jednego! Nasza “Skoczkini” jest sunącą przez gwiezdny bezkres perfekcją, właśnie dlatego, że jest taka niedoskonała, że ma usterki. Dopóki nasze wytwory pełne są wad pozostają nasze, ludzkie.
– Aha. Przepraszam… Chyba muszę pobyć sama.
[Trzask]